Wydawałoby się, że nie jestem nikim super ważnym, ponadprzeciętnie ciekawym, nawet nie tworzę pasjonujących treści. Mimo to istnienie i utrzymywanie tej strony jest całkiem uzasadnione. Mało tego, ty też powinieneś przemyśleć postawienie swojej.

Współcześnie nasz wizerunek w internecie bardziej niż kiedykolwiek ma wpływ na decyzje innych ludzi - szczególnie te dotyczące zatrudnienia. Nie mam na myśli nawet trwającej epidemii, ale realia świata, w jakim żyjemy - nie ma w tym zresztą nic dziwnego. O ile niektórym wystarcza Instagram albo LinkedIn, istnieje o rząd wielkości lepsza alternatywa.

Co jest nie tak z serwisami społecznościowymi?

Większość ich problemów wynika bezpośrednio z prostego faktu: nasze treści zmieniają właściciela. Abstrahując od prawa autorskiego, posty wrzucone na Facebooka znajdują się na serwerach Facebooka i za nie za bardzo mamy wpływ na to, co będzie dalej. W jaki sposób będą prezentowane? Nie wiemy – platforma może je wyświetlać, jak chce, a my nie mamy nad tym kontroli. W jakiej kolejności? Nie wiemy. Komu? Nie wiemy – możemy ograniczyć odbiorców np. do znajomych, ale finalnie tajemniczy algorytm zadecyduje, kto posta zobaczy i w którym miejscu. Co stanie się, gdy Facebook upadnie? Zgadza się, nie wiemy. Przemilczę też liczne problemy z prywatnością i arbitralnym moderowaniem treści. W przypadku poważniejszych profili, problemy tylko się pogarszają – w przeszłości byliśmy świadkami licznych zmian algorytmów, które z dnia na dzień drastycznie obcinały zasięgi popularnych facebookowych stron.

Na ratunek – własna strona

Powiedzieć, że stworzenie własnej strony o sobie rozwiązuje większość niewygodnych problemów mediów społecznościowych to tak… jakby nie powiedzieć nic. Ale zgadza się – mamy całkowitą kontrolę nad naszymi treściami i sposobem, w jaki są prezentowane odbiorcy. Amerykańska korporacja nie robi z naszych danych biznesu, ale to tylko początek góry lodowej.

Po co?

Wydawałoby się, że to jakiś zwariowany pomysł. „Kto tak robi? Nie lepiej założyć LinkedIna?" - mruczycie pod nosem. Jest to jednak proceder zachodzący na szeroką skalę, a internet zapełnia się ogromną liczbą stron personalnych. Często to blogi z symboliczną liczbą artykułów, ale zazwyczaj cel jest jeden – zebranie naszych wartościowych treści w jedno miejsce. A kiedy już ktoś mnie wygoogluje, zainteresuje się CV albo przejdzie mu przez myśl “czemu ten cwaniak ma maila ze swoim nazwiskiem w domenie, ciekawe co jest na tej stronce”, to znajdzie tu zebraną listę moich projektów i treści, jakie wytworzyłem. Not bad, ja na jego miejscu byłbym w siódmym niebie.

Ctrl+F „praca”

Posiadanie takiej domeny jest szczególnie przydatne, jeśli akurat jesteśmy zainteresowani zdobyciem jakiegoś doświadczenia zawodowego (albo gotówki). Często nadaje się im formę CV, które bardziej przemawia do potencjalnego pracodawcy niż celuloza zadrukowana zbyt długą pełną nazwą skończonej szkoły. Generalna zasada jest według mnie taka, że jeśli zajmujecie się tworzeniem jakiś treści (bloger? pisarz? copywriter?) albo pracą mocno związaną z nowymi technologiami (programista? devops? aktuariusz? designer UX?) to jest to zdecydowanie wskazane.

Poważnie wyglądający mail

[email protected] albo [email protected], z kimkolwiek byśmy nie mailowali, nie brzmi zbyt przekonująco. Ciągle zdarzają mi się sytuacje, w których trochę bym się zażenował, gdyby odbiorca maila wyobraził sobie mnie jako beznosą, owłosioną małpę. Myślę np. o kupujących na Allegro, lekarzu, obsłudze klienta z NFM-u i milionach innych ludzi, nie wspominając nawet o potencjalnym pracodawcy. Ale z własną stroną to może być tak proste jak [email protected] albo [email protected].

Catch-all

Wspominając już o mailu we własnej domenie, nie można pominąć możliwości zastosowania tzw. catch-alla – rozwiązania, które pozwala na odbiór wszystkich maili z naszej domeny, niezależnie na jaki adres ([email protected]) zostały wysłane. Dzięki temu stosuję osobny adres do każdego serwisu, w którym tworzę konto, a maile trafiają do mojej jednej skrzynki, odpowiednio otagowane. To oszczędza mi niewyobrażalne ilości czasu - kiedy zaczynam dostawać SPAM, automatycznie przerzucam maile z [email protected] do kosza.

Domena-matka

W moim przypadku tak naprawdę wcale nie chodzi o zziębniętą stronę główną ze śmiesznym zdjęciem i kilkoma odsyłaczami. Skica.dev funkcjonuje jako domena-matka dla wielu moich projektów i projekcików. Nie muszę pamiętać adresów IP wszystkich serwerów, bo dzięki niej 255.243.234.128 zamienia się w serwer1.skica.dev. Nie muszę wpisywać nazwa-nowej-super-apki.herokuapp.com, teraz to już tylko nazwa.skica.dev. Chociaż obiektywnie niewiele osób ma podobne problemy, w moim przypadku piekielnie ułatwia to życie.

Do dzieła!

W dzisiejszych czasach koszta posiadania własnej strony są właściwie pomijalne. Skica.dev kosztuje mnie zaledwie 10,95$ rocznie za domenę, a reszta usług jest bezpłatna, więc zwróciło mi się już po tygodniu bez szukania zanotowanych adresów IP. Dzięki rozwojowi technologii niezbędne usługi są praktycznie zawsze oferowane bezpłatnie.

Wierzę, że kilkadziesiąt minut poświęconych na założenie własnego miejsca w sieci to jedna z najlepszych inwestycji w siebie i swoją markę, którą możecie podjąć w tym momencie. Szczególnie w czasie, gdy na zewnątrz hula COVID-19.

Tekst został opublikowany w NR 44 Politechnika Juniora.